sobota, 31 października 2015

Rozdział 17 "Ty żyjesz!"

Pamiętacie jak wybuchł dom Katniss i Peety? Ja zupełnie o tym zapomniałam, ale teraz naprawiam swój błąd ;)

* Oczami Annie *
Biegniemy w kierunku pożaru. Dopiero co Katniss, Peeta, Willow, Rye i Emily znaleźli dom po wybuchu ich własnego, a już zaraz znów wszystko stracą.
Kiedy dobiegliśmy na miejsce była już tam straż. Nie udało im się nic uratować. Cały czarny w połowie zawalony dom stał, a w niektórych miejscach żarzył się ogień. Zapłakana Johanna i Lucas z dziećmi stali przed ich byłym domem.
-Możecie pomieszkać u nas... - mówię trochę przyciszonym głosem.
-Wszyscy się nie zmieścimy. - mówi smutno Katniss. -Joahnna! Wy idźcie... - mówiła załamana.
-Nie! My sobie poradzimy. Macie małe dzieci... - mówiła przez łzy.
-Damy radę... - naciskała Katniss.
Po rozmowie "Ty! Nie ty!" wyszło, że Jo idzie z nami. Dałam jej kilka ciuchów i pokazałam pokój. Gorzej było z miejscem dla dzieci. Alex ustąpił swojej sypialni i oznajmił, że pomieszka na kanapie.
* Oczami Katniss *
-Mam... - mówiła moja mama.
-Co masz... ? - mówiłam z cieniem nadziei.
-Mam... mam dom! - kiedy skończyła swoją wypowiedź uśmiechnęła się.
-Nie... Nie musisz oddawać nam swojego domu... - mówiłam z głową spuszczoną.
-Nie! To nie mój dom. To znaczy mój, ale ja tam nie mieszkam. - mówiła Marianne.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Peeta zbliżył się do mnie i objął ramieniem, a drugą ręką łaskotał Emily śpiącą w moich objęciach.
-Przenocujcie u mnie, a jutro pokarze wam dom. - uśmiechnęła się w kąciku ust.
Szliśmy do domu mamy nie całe 15 minut. Gdy doszliśmy naszym oczom ukazał się nie duży dom o jasno brązowej elewacji. Po przekroczeniu drzwi wejściowych widać było długi korytarz, który prowadził do wszystkich pozostałych pokoi. Na końcu mieściły się schody, które prowadziły na poddasze.
-Tam są wasze pokoje. - wskazała palcem na schody.
* W nocy *
-Mamo... Nie mogę zasnąć. - mówiła zaspana Willow ze łzami w oczach.
-Chodź tu... - odkryłam kołdrę.
Brunetka położyła się przy mnie i głaskała Rye'a leżącego na mojej klatce piersiowej. Po pół godzinie zasnęła wtulona w poduszkę z jedną ręką na główce blondynka.
* Rano *
Nie spałam całą noc, a mimo to byłam wyspana i nie brakowało mi energii. Przywitałam się przebierającą nóżkami i uśmiechającą się Emily. Willow obudzła się chwilę po mnie, a Peeta jeszcze spał. Wyglądał tak słodko, że nie miałam serca go budzić. Will bawiła się z bratem, a ja kołysałam Emily.
-Mama... - powtórzyła mała blondynka z uśmiechem na twarzy.
Zadowolona połaskotałam ją po brzuchu, a ona zaśmiała się nie pochamowanym śmiechem.
-Gotowi? - słychać głos mamy z dołu.
-Chwila! - odkrzykuję.
Budzę Peetę, a następnie wszyscy się ubieramy i schodzimy do kuchni.
-Mmmm... - wciąga zapach Willow. -Co tak pachnie?
-Gofry. - Marianne wychyla głowę z kuchni i uśmiecha się.
Siadamy przy stole, ja z Emily na rękach, a Willow trzyma Rye'a.
-Więc... - mówię nie chętnie po zjedzonym śniadaniu do mamy.
Nie chciałam się do niej odzywać, ale coś nie chętnie mówi o naszym nowym domu.
-Właśnie! Wasz nowy dom jest w 2 Dystrykcie. Jest on po twoim ojcu... - mówi przyciszonym głosem patrząc na mnie.
Spuszczam wzrok i czekam, aż mama zacznie mówić dalej.
-Dam wam klucze... Kiedy tam dojedziecie zapytajcie burmistrza o Roberta Everdeen. Na pewno będzie wiedział o co chodzi. - puściła mi oczko, a ja nie reagowałam.
Szybko się zebraliśmy i poszliśmy na lotnisko poduszkowców.
* W Dystrykcie 2 *
Willow nie była zbyt zadowolona z powodu Cody'ego. Dopiero co do siebie wrócili, a teraz znów się rozstali.
-Dzień dobry Panno Everdeen! - z uśmiechem przywitał nas burmitrz. -Czym mogę służyć?
-My w sprawie domu... - mówiłam łamiącym się głosem.
-Wiem Pan gdzie mieści się dom zapisany na Katniss od jej ojca. Roerta Everdeen. - blondyn dokończył za mnie i pocałował mnie w policzek.
-Ah tak! Myślałem, że pewnie przyjedziecie po tych wiadomościach... - spuścił lekko wzrok.
-Tak... - mówił Peeta głaszcząc mnie po ramieniu, a z drugiej strony obejmując Willow.
-Duż biały dom... - powtarzał cały czas burmistrz. -Już wiem! To jest w Wiosce Zwycięzców. To znaczy po za. Na samym końcu z wielkim ogrodem. Trzy piętrowy dom z rozległą piwnicą na całą posesję. Sam chciała bym tam mieszkać. - zaśmiał się brunet, ale zaraz spoważniał.
-Dziękuję. - starłam się uśmiechnąć.
Ruszyliśmy do Wioski Zwycięzców. Jechaliśmy samochodem ponieważ 2 jest bardzo rozległa, a my byliśmy na obrzeżach, a Wioska jest w samym centrum.
Po około 45 minutach byliśmy na miejscu. Podczas drogi obejrzeliśmy prawie całe miasto.
-Wooow! - krzyczała Willow.
-Witaj w domu... - uśmiechnął się lekko Peeta i przytulił od tyłu.
Na dystans podeszłam do domu.
-No chodź Katniss! Nie wygłupiaj się! - krzyczał blondyn ciągnięty przez Will.
-Już biegnę! - ruszyłam w pogoń za rodziną z uśmiechem na twarzy.
Ogród był ogromny. Własny lasek, a na samym środku biały ogromny dom z wielkimi oknami. Ogromne drzwi wejściowe trzy razy większe ode mnie prowadziły do ogromnego salonu. Jak i na zewnątrz dom w środku był cały biały z akcentami czarnego. Kuchnia była w drewnianych szafkach z brązowo-białymi blatami z marmuru. Cała kuchnia była w lekkich brązach, ale i tak dominowała biel. Wszystkie cztery łazienki były fioletowo-białe. Dwa gabinety w żółtym i brązowym kolorze. Nasza sypialnia była biało-zielona. Przeważała zieleń, a pokój Willow był fioletowy jak łazienka z lekkim czarnym i białym akcentem. Rye dostał błękitno-biały, a Emily różowo-biało-czarny. Taki jak siostra tylko zamiast filetu pudrowy róż. Cały dom zachwycał. Gdy oglądałam pokoje w naszej sypialni znalazłam karteczkę złożoną w wazonie z kwiatami. "Kochana córeczko. Jeśli to czytasz to znaczy, że coś nie tak w twoim życiu. Bardzo chciał bym poznać swoje wnuki i zięcia, ale nie mogę..." Na drugiej karteczce w szafie było napisane: "Spotkajmy się jutro w parku przy twoim pomniku" Podpisane Robert Everdeen. "Kochający tata" Atrament na tej kartce był jeszcze świeży... Przerażona opadłam na ziemię i oparłam się o łóżko.
-Prawda, że jest tu wspa... - przerwał na mój widok.
Powoli podszedł i mnie przytulił. Pokazał mu obie kartki, a ona zamarł tak samo jak ja....
-Mamo! - krzyczała Willow chodząc po domu.
-Tu jesteśmy. - mówił Peeta.
-Coś się stało... ? - mina Willow zamieniła się w zdezorientowanie.
-Masz dziadka... - mówiłam z oczami wbitymi w podłogę.

Rozdział 16 "Dobra i zła nowina"

Za każdym razem Kiedy budziłam się w tym samym szpitalu, w tej samej sali, w tym samym łóżku, obok tej samej malutkiej dziewczynki byłam gotowa wylać morze łez. Najbardziej bolało, że moja córka jest obok, ale nie mogę jej dotknąć...
Kiedy lekarz przyszedł z samego rana na obserwację Emily. Po jego minie wnioskowałam, że moja córcia zapadła w wieczny sen. Po mimo, iż nogi mnie bolały i nie mogłam na nich ustać wyskoczyłam z łóżka i już byłam przy inkubatorze. Przez szybkę widziałam Emily, która nie przebierała, już tak radośnie i swoimi małymi paluszkami. Leżała spokojnie bez ruchu... Moje oczy zrobiły się szklane, A zaraz potem miałam całą twarz zalaną. Łzy spływały na szybę, a następnie osmale zstuwały się po nim.
Zapłakana klęknełam obok inkubatora i bezradnie oparłam o niego twarz. Ręce przykleiłam do szybki i patrzyłam na moją maluśką córeczką. Naraz wydarzył się cud. Emily otworzyła swoje wielkie błękitne przesłodkie oczy. I wypowiedziała swoje pierwsze słowo. Powiedziała je tak cicho, że słyszalne było tylko dla matki. Powiedziała - "mama".
Moje oczy zabłysły i z nadzieją na ustach spojrzałam na lekarza. Ten patrzył na mnie jak na zjawę. Spojrzałam jeszcze raz na Emily. Uśmiechała się w kąciku i radośnie machała swoimi nóżkami i rączkami.
-Jutro Panią wypuścimy... - mówił lekarz przeglądając dokumenty.
Po tych słowach to ja patrzyłam na niego jak na zjawę.
-Słyszałaś kochanie! Jutro będziesz w domku! - po raz pierwszy od miesięcy byłam zadowolona.
Kiedy radośnie pukałam do "mieszkanka" mojej córci na salę przyszedł Peeta.
-Coś się stało?! - przerażony na mój widok przyklejonej do inkubatora rzucił wszystkie torby i podbiegł do mnie.
Objął ramieniem pocałował w policzek. Podniosłam na niego swoją czerwoną twarz od płaczu i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Na ustach blondyna złożyłam delikatny pocałunek.
-Jutro wychodzę ze szpitala. - mówiłam przez namiętnie pocałunki.
Peeta chciał zdjąć ze mnie koszulę nocną, ale mu nie pozwoliłam.
-Nie przy dziecku... - mówiłam łaskotana przez mojego męża.
-Kocham Cię Katniss. - mówił zajęty podziwianiem moich piersi.
-Ja Ciebie też. - mówiłam powstrzymując się od jęków.
-Ale ja Ciebie bardziej! - krzyczał zatapiając twarz w moich piersiach.
* Następnego dnia *
Zadowolona wychodziłam ze szpitala z Emily na rękach. Peeta trzymał Rye'a. Po 15 minutach byliśmy już w domu. W drzwiach dopadła nas Willow, która przywitała się z młodszym rodzeństwem.
-Mogę ją potrzymać? - Kiedy to mówiła oczu jej błyszczały.
Nie chętnie oddałam Emily Willow. Następnie Willow nosiła Rye'a. Ja nawet na krok nie chciałam odstąpić córki. Gdy Peeta pytał czy może ją wziąść odpowiadałam "Nie". Chłopak zawiedziony odchodził. Za 6 razem widząc, że bardzo tego chce pozwoliłam mu. Kiedy przeglądałam się mojemu mężowi z Emily zabrzmiał dzwonek do drzwi. Niechętnie odstawiłam córki i poszłam na korytarz.
-Wszystkiego najlepszego! - chórem krzyknęli: Haymitch i Effie z Joshem na rękach, Annie, Alex z Allice i Robert. I... i... I mama.
-Kto to? - krzyczy Johanna z sypialni.
Stałam jeszcze chwilę wpatrując się w tłum przyjaciół.
-Wchodzcie... - powiedziałam cicho.
-Co... ? - mówił zdezorientowany Peeta z uśmiechem na twarzy.
* Oczami Alexa *
Kiedy starsi już się rozgościli razem z Allice
Allice wymknęliśmy się do mnie do domu. Nie było tam nikogo. Mieliśmy cały dom dla siebie...
-Już jesteśmy. - uśmiecham się do dziewczyny.
Po zamknięciu drzwi Allice dopada mnie swoimi pocałunkami. Lekko ją podnoszę, a ona obejmuje mnie w pasie nogami. Sadzam ją na stoliku pod lustrem i całuję szyję. Zchodze coraz niżej... Brunetka rozpina guziki mojej koszuli. Nie pozostaję jej dłużny i zdzieram z niej koszulkę, a następnie lekko pieszczę cycki. Delikatnie zdejmuję stanik i zsuwam z jej ramion. Całuje jej nagie piersi, a ona w tym czasie zdejmuje mi spodnie nogami. Dwona palcami zciąga ze mnie bokserki.  Po chwili niosę moją całkowicie nagą dziewczynę do sypialni. Kładę ją delikatnie na łóżku i pieszczę brzuch. Allice całuje mnie po szyi i torsie, a ja zdejmuję z niej spodnie. Brunetka jęczy co motywuje mnie do działania. Powolnie w nią wchodzę, a moja 17 letnia dziewczyna wyraźnie tego chce. Glaszcze mój kark, a ja składam trzy delikatne pocałunki na jej podbrzuszu. Dziewczyna przygryza dolną wargę, a następnie z jej ust wydobywa się głuchy jęk. Po 4 godzinach leżymy wtuleni w siebie.
-Powtórka? - uśmiecham się zmęczony.
W tym momencie do pokoju wbiega mama.
-Dom płonie! - krzyczy,a ja okrywam nas misternie kołdrą.
Cała się czerwieni i szybko wychodzi z pokoju. Ubieram się szybko z Allice i biegniemy po schodach.
-Gdzie? - krzyczy Allice.
-U Johanny! - tam są wszyscy.

czwartek, 29 października 2015

Rozdział 15 "Cieszyć się czy płakać? "

Dziś ma przyjść Johanna. Na myśl o tym coś mnie gniecie. Nie to, że jej nie lubię, ale... będziemy przygotowywać się do jej ślubu, który jest właśnie tego dnia!
Po omacku wyszukuję komórki. Godzina 6:38 za około 15 minut przyjedzie. Niechętnie wyczołgiwuję się z łóżka i zakładam luźną miętową bluzkę na jedno ramię i rurki. Na nogi zakładam kapcie i schodzę na dół zaparzyć kawę. Gdy nalewam już do filiżanek gorącego napoju, rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Udając zadowoloną idę do wejścia. Jak by to było jakimś zaskoczeniem, że przyszła Johanna. Ale nie sama... tylko z całą gromadką potworów, które niedługo kończą roczek. Marvel i Max gonią Mary, która ma mały warkoczyki a'la Katniss. Jo wyraźnie zmęczona macierzyństwem wchodzi do środka. Wołam Willow, żeby zajęła się młodymi, a dorośli idą do kuchni. Johanna dostaje podwójnego kopa po wypiciu kawy i od razu lepiej się czuje. Zadowolona ciagnie mnie do łazienki. Zanim zaczniemy przymiarki i nałożymy make-up idę obudzić Peetę. Blondyn ubiera się i zmierza na dół do dzieci, a my zamykamy się w toalecie.
Kiedy, byłyśmy gotowe, a Johanna kończyła mnie stylizować na druhnę wyszliśmy z łazienki. Zadowoleni z efektu zebraliśmy rzeczy i pojechaliśmy do Kapitolu na ślub. Weszliśmy do wielkiej sali. Karzdy łuk zdobiły marmurowe kolumny, a na górze figurki aniołków. Na środku był błękitny dywan, który posypany liliami prowadził do ołtarza. Cała sala była w odcieniach pudrowego różu, bieli i błękitu.
Kiedy wszyscy zebrani zajęli swoje miejsca na ołtarz wyszedł ksiądz, a zaraz po nim Lucas. Stał dumnie w garniturze i wyczekiwał swojej ukochanej. W momencie gdy dzwony zabiły za salę weszła Johanna. Wyglądała jak nie ona... Jej wysoko spięte włosy w małego koka z kilkoma kwiatami stopniowo falowane opadały na gołe ramiona. Suknia z dekoltem w kształcie serca oraz dopasowana w tali, której dół był wykonany z lekkiego materiału. Z wielkim uśmiechem szła po dywanie.
Wszyscy się upili. Wszyscy oprócz mnie i Effie. Siedziałyśmy złe pod ścianą oglądając jak nasi mężowie podrywają młodsze panienki. Kiedy Peeta cały zalany alkoholem złożył propozycję jednej z tych blond dzi*ek, aby przenieśli imprezę do sypialni zalała mnie krew. Szybki, zdecydowanym krokiem podeszłam do gołąbeczków i walnęłam blondynę w twarz i kopnęłam w brzuch. Zalana łzami wybiegłam z sali do ogrodu.
* Oczami Peety *
Kiedy doszło do mnie co właśnie się stało momętalnie wytrzeźwiałem I pobiegłem za Katniss. Nigdzie jej nie było... W czasie Kiedy miałem już się poddać usłyszałem płacz. Zwróciłem na pięcie i po chwili zobaczyłem moją żonę na ławce. Powoli podszedłem i usiadłem obok. Kiedy chciałem objąć ją ramieniem odsunęła się. Jeśli to nie podziałało postanowiłem pocałować ją w policzek. Zaskutkowało to tylko tym, że dostałem z liścia.
-Idź do swojej nowej dziewczyny! - krzyczała ile sił.
-To nie moja dziewczyna! - krzyczałem nieco zmieszany.
-To kto? Może żona?! - krzyczała dalej nie ustępując.
Miałem ochotę się na nią rzucić, zedrzeć ubranie, ale wiedziałem, że dostanę tylko kolejnego plaskacza. Musiałem czekać, aż ona to zrobi... i tak, też było. Zapłakana pocałowała mnie długo i namiętnie. Nie czekając na pozwolenie wziąłem ją na ręce i przenieśliśmy się na górę.
Po około godzinie usłyszeliśmy dzikie krzyki na korytarzu, a po chwili do naszego pokoju wbiegła Johanna. Przy tym budząc Willow, która tak słodko spała.
-Effie rodzi! - krzyczała oglądając się za siebie.
Po chwili w drzwiach stanął Lucas i Haymitch. Abernathy szybko zbiegł na dół do Effie. W całym hotelu podniosło się zamieszanie i hałas. Zaspani powolnie się ubraliśmy. Kiedy już wychodziliśmy Peeta wziął Will na ręce.
Poród trwa już jakieś 5 godzin, a my dalej nic nie wiemy. Effie była dopiero w 8 miesiącu ciąży i tak urodziła później niż Johanna, której pociechy przyszły na świat Kiedy miały 6,5 miesiąca.
Johanna czekała przy drzwiach i waliła w szklaną ścianę, która była zasłonięta. Willow spała na rękach ojca, a ja miałam głowę opartą o jego ramię. Haymitch zdenerwowany chodził w to i z powrotem po korytarzu. Lucas załamany takim zakończeniem wesela siedział z twarzą w rękach. Max, Marvel i Mary zostali pod opieką Annie. Alex i Allice zabawiali się u siebie i nikt nie śmiał im przeszkadzać.
-Ojciec może wejść. - mówiła wykończona pielęgniarka.
Jo próbowała wepchnąć się na salę, ale lekarze z triumfem na twarzy ją odpychali.
My czekaliśmy jeszcze pół godziny, a po tym czasie nareszcie weszliśmy.
-To synek! - krzyczała uratowana czerwonowłosa biegając po sali.
-Josh... - mówiła zmęczona blondynka.
Po wypowiedzianym imieniu malca mój brzuch się poruszył.
-Mojemu malcowi podoba się to imię. - chichotał Peeta.
-Rye! - krzyknęłam na tyle głośno, ile pozwalało mi zmęczenie.
Peeta, Willow i Iskra już śpią. Tylko ka nie... myślę o moim małym synku. Chciała bym trzymać go już na rękach. Poczuć jego małe ciałko przy sobie, ale muszę jeszcze czekać. O ile sam poród nie jest taki zły to najgorsze jest to oczekiwanie. Z Willow było inaczej. Większe emocje, większy ból i inny entuzjazm. Kiedy po raz pierwszy dotknęłam jej małej rączki poczułam, że moje serce tańczy z radości!
Dni mijały, a ja coraz bardziej rozmyślałam o dziecku. Teraz minął już termin porodu, a synka dalej, ani śladu. Peeta śmiał się, że zbyt mu dobrze.
Moje rozmyślania o małym księciu na białym koniu sprawiły, że synek chciał być już w śród rodziny. Zaczęłam opętanie krzyczeć i kopać blondyna, który spał obok mnie. Przez przypadek zrzuciłam go z łóżka.
Kiedy byłam w połowie porodu okazało się, że oprócz Rye'a jest jeszcze ktoś... Mała dziewczynka, która rozwijała się zaledwie 2 miesiące i 1,5 tygodnia. Mała córeczkę włożyli do inkubatora. Zalana łzami widziałam jak moje dziecko umiera. Lekarze mówili, że pierwszy raz spotkali się z takim przypadkiem, że jedno dziecko miało 2 miesiące, a drugie gotowe do narodzin. Gdyby nie mój stres to prawdopodobnie zginęli by oboje. Peeta siedział przy mnie i trzymając mnie za rękę płakał równie mocno jak ja. Kilka łez upłynęło na małego chłopca wtulonego w mój brzuch. Najbardziej bolało, że nie mogę jej dotknąć... ,że ona umiera, a... a ja nie mogę nic zrobić.
-Ona nie żyje... - wyczeptałam wnioskując po minie lekarzy.
-Nie... - wyszeptał Peeta.

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 14 "Nareszcie w komplecie "

Nasza pierwsza w pełni wspólna noc! Przy mnie tak słodko śpi Peeta, a w pokoju obok jest Willow i nie zapominając o najmłodszym jeszcze nie nagrodzonym domowniku. Po powrocie do 12 wybrałam się na wizytę do lekarza. Można było określić już płeć dziecka. W końcu to już 5 miesiąc. Po wesołej nowinie mogę powiedzieć tylko jedno; It's a boy!
Od kąd na świat przyszła Will miałam imię dla chłopca; Rey. Johanna mieszka już w 12, a Effie ma rodzić za 3 miesiące. Ona i Haymitch są już po ślubie i pomimo milionów kłótni i języków dobiegających z końca ulicy razem są szczęśliwi.
* Oczami Peety *
Z czasu Igrzysk nic nie pamiętam... czuje się wyrwany z kontekstu. Pomimo to cieszę się bardzo, że znów jesteśmy razem. Umiem teraz czerpać jeszcze większą radość z każdej chwili z rodziną. Nawet gdyby nie było to mile wspomnienie to jest to związane z moimi dwoma najpiękniejszymi kobietami na świecie.
Kiedy budzę się rano wszyscy jeszcze śpią. Chcę zrobić niespodziankę moim kobietkom więc po cichu schodzę na dół i zaczynam robić śniadanie. Robię jajka na twardo, jajecznicę, parówki, bułki z serem, I inne pyszności. Szczęście jest takie, że my wszyscy lubimy to samo, choć Katniss różni się od nas jednym względem. Zje wszystko byle by nie łykołaki. Więc specjalnie dla niej robię wiewiórki w marynacie. Kiedy tylko skończyłem usłyszałem, że ktoś szedł do kuchni. W drzwiach stanęła nie zadowolona Willow z powodu, że dziś jest poniedziałek. Stała z Iskrą na rękach i głaskała ją po grzbiecie, a kotka pomrukiwała. Standardowo jak co dzień rano zadzwonił dzwonek do drzwi, który obudził moją drugą księżniczkę. Jak by się nikt nie spodziewał był to Cody. Przyjaciel Willow. Zawsze tak mówi "że to tylko przyjaźń ", ale stary ojciec nie da się oszukać. Will od razu się rozchmurzyła i w podskokach poszła otworzyć drzwi. Młody chłopak przywitał ją kwiatami prosto z łąki, a moja córka zaczerwieniła się i włożyła bukiet do rzeźbionego wazony także od Cody'iego.
Kiedy wszyscy byli już przy stole i zajadali śniadanie, a młody brunet próbował poderwać moją córkę zadzwonił telefon. Jako jedyny wstałem od stołu i ruszyłem w kierunku przedpokoju.
-Hej... - odezwał się nie pewnie Beete.
-No hej? Co tam!?
-Moglibyśmy się u was zatrzymać na jakiś czas? - pomimo, że rozmawiałem z nim przez telefon to widziałem, że się uśmiecha.
-My? - powtarzałem ze zdziwieniem, którego nie chciałem ukazać.
-Ja, Miley i... - przerwał zawstydzony.
Przez słuchawkę było czuć, że się czerwieni.
-Rozumiem... -Jasne, że możecie się zatrzymać, a kiedy będziecie?
-No w sumie to już jesteśmy rozległ się głośny dzwonek do drzwi.
Po chwili przy stole siedziała nas szóstka, a jeśli liczyć nie narodzonych to ośmioro.
* Oczami Willow *
Zajęta wspaniałą rozmową z nowo poznanym wujkiem i ciocią nie zauważyłam, że pora do szkoły. Przerażona co zrobi nauczyciel jeśli dowie się, że jesteśmy spóźnienie o 2 godziny. Odruchowo złapałam Cody'iego za rękę i z torbą na ramieniu wybiegłam do szkoły. Nauczycielka była dziś dobroduszna. Nie postawiła nam uwag do dziennika, pozwalała rozmawiać na lekcjach i rzucać w nią papierami. Wykorzystując okazję rozmawiałam z Codym o Naszym Miejscu. Miejscu, w którym się poznaliśmy... nigdy tego nie zapomnę.
Z racji iż nauczycielka skróciła nam lekcje razem z brunetem poszliśmy do lasu pod Nasze Drzewo. Wzięliśmy koc z dziupli i rozłożyliśmy godz nad Tarasem Widokowym. Taras Widokowy było to takie wycięcie w śród sufitu z zaplecionych gałęzi. Uwielbiałam tak przychodzić nocą... razem z Codym... pocałowaliśmy się tu w nocy. Ale nie wracamy już do tego dnia. Jesteśmy przyjaciółni, ale on jest dla mnie kimś więcej... Kocham go!
* Oczami Katniss *
Po wspaniałym śniadaniu chciałam spędzić dzień nieco inaczej, ale troszkę przeszkadzają nam goście. Pomimo iż lubię Beetiego to nie nawidzę jego NARZECZONEJ! Co zrobisz? Oni migdalą się na mojej kanapie, a ja nie mogę bo tak nie wypada! No ja się tak nie bawię! Po wysłuchaniu wystarczająco dużo jęczenia Miley nie wytrzymałam. Zebralam ich rzeczy i wrzuciłam przez okno. Zdezorientowani wyszli z domu, a zamknęłam drzwi na klucz. Bez wahania oddałam się Peecie. Na początku protestował, bo jestem w ciąży, ale ja namawiałam go i ciągle stałam przy swoim. Wreszcie uległ I poszliśmy do sypialni.
Po takim popołudniu jak je zaplanowałam wybraliśmy się na spacer. Wiedząc, że Willow wróci późno do domu nie patrzyliśmy na godzinę. Kiedy byliśmy w parku prawie zemdlałam ze zmęczenia. Peeta martwiąc się o mnie i dziecko zaniósł mnie do domu. Nie mogąc się powstrzymać przez całą drogę całowałam blondyna po szyi. Gdy zobaczyła nas Willow, która także wracała patrzyła na nas jak na zjawę.
Cały następny dzień spędziliśmy przy telewizorze. Wszyscy razem ; ja, Peeta, Willow i Cody. Ostatnie dni były chyba najpiękniejszym dni w życiu mojej córci.
Kiedy oglądaliśmy serial "Z jak Zdrada" Cody pocałował Willow tak jak bohaterowie serialu. Willow choć trochę zaczerwieniona to siedziała w objęciach SWOJEGO CHŁOPAKA! Nie mogłam uwierzyć, że moja jeszcze nie dawno mała córka jest już taka duża i odpowiedzialna. ,

Rozdział 13 "Triumf!"

*Wprowadzenie *
Dziś jest ten jedyny dzień w którym możemy uratować Peetę. Wszystko mam zaplanowane. Wraz ze mną biorą w tym udział Annie, Haymitch, Beete i jego dziewczyna... Tak! Dziewczyna Miley! O godzinie "R" jak "Ratunek" czyli o 10;30 czyli w godzinach kiedy jest największe zamieszanie na arenie Victori nie będzie w hotelu, a my tu przeczekamy.
* Oczami Katniss *
-Pamiętajcie! Zwycięzca jest tylko jeden! - tymi słowami pożegnaliśmy trybutów.
Następnie wszyscy się rozeszli, i ubrali się w kurki zimowe z ocieplanie. Termo-aktywne spodnie i wysokie, zarazem i wygodne buty z ocieplanie. Rękawice i gogle oraz cienkie, ale ciepłe szaliki i takie same czapki. Ubrani trybuci zostali wystawieni na arenę. Ich miejsca startowe były w kształcie płatków śniegu, a arena była... lodowym pustkowiem. Wszędzie były góry, na które wspinaczka zajęła by z trzy dni. Dookoła Rogu Obfitości wszędzie był las, zaś Róg był w formie stosu takim jak w fabryce Św. Mikołaja z prezentami. Tu też były swojego rodzaju prezenty... prezenty, które pomogą przetrwać. Czułam się jak bym to ja tam była. Gotowa do biegu czekałam na wystrzał. Kiedy wreszcie wszystko się zaczęło część trybutów posłuchała się strategii, a część nie. Prawie wszyscy pobiegli w las oczywiście z  naszych trybutów oprócz Allice i Alex'a. Stworzyli oni sojusz. Po chwili gdy dobiegli już do Rogu zauważyłam kogoś jeszcze... a mianowicie małego Nergo na plecach syna Annie. Alex, Nergo i Allice wyglądali jak rodzina. Złapali co trzeba i uciekali do lasu. Mały blondynek służył jako ostrzeżenie, że ktoś strzela. Kiedy leciał jakiś nóż, albo strzała do szybko krzyczał, a Alex robił uniki. Z otworzonymi ustami patrzyliśmy jak sobie radzą.
Po ich prywatnych występach było wiele sponsorów na moich zawodników; Allice, Nergo, Alex'a i Cornelię. Z namysłem szukałam koło nich Corneli. Wyglądali jak by jej szukali, ale niestety ktoś ich uprzedził i Cornelia szybko zginęła. W sojuszu została tylko trójka, która może mieć pewność, że jedno drugiego nie zabije. Oglądanie tych sprawnych i przebiegłych ludzi tak mnie zaciekawiło, że zapomniałam o godzinie "R". Przypomniał mi to dzwonek na biesiadę o 10;00. Wybudzona z transu szybko pobiegłam do pokoju. Nasza piątka była tu, a reszta na posiłku. Jak ustaliliśmy Beete miał obejść system kamer, aby był dla nas do użytku. Haymitch zabezpieczyć drogę, a Annie ewentualnie zagadać osoby, które mogły by narazić misję na niepowodzenie. Tylko nie wiem po co była Miley. Chyba tylko po to, aby rozpraszać Beet'iego.
Po wybiciu godziny "R" rozpoczęliśmy uwalnianie Peety. Zakradliśmy się do sejfu i otworzyliśmy go. Po mojej głowie przeszła myśl, że coś za łatwo idzie. Przez krótkofalówkę zadzwoniłam do Haymitcha; odebrał sygnał, do Annie; też odebrała; do Beet'iego też odebrał. Wszystko szło zbyt łatwo. Nie zastanawiając się długo machnęłam włazem... jego tam nie było.
-Nie ma go! - mówię roztrzęsionym głosem do krótkofalówki, a w słuchawce odzywa się głucha cisza. Po chwili odpowiada Beete;
-Nie ma go, bo... jest na biesiadzie.
Wszyscy zlecieliśmy się do pokoju. Faktycznie był tam... traktowali go jak przyjaciela, a on ich tak samo. Przerażeni biegliśmy do jadalni. Przy długim stole siedzieli wszyscy, a na samym szczycie obok Victori był Peeta. kiedy nas zobaczył spojrzał na nas wrogo, tak jak powinien patrzyć na tych pieprzonych polityków i władców zabawiającym się kosztem życia dzieci! Wszystko nie było takie złe i mogłam jakoś wytrzymać jego zachowanie, ale kiedy pocałował Victorię coś w mnie pękło.
-Co ty robisz?! - krzyczałam wstając przy tym od stołu.
Blondyn także wstał, a wtedy zrobiło mi się gorąco. Jego oczy były znów czarne jak smoła, ale nie było takiego efektu jak po osaczeniu. Victoria musiała mu coś zrobić! Stałam jak skała, przywarta do ziemi. Gdy znalazł się przy mnie widział jak na jego usta ciśnie się nienawiść, ale i jego prawdziwa osobowość. Widziałam jak walczył z łzami... jak jego sztuczna osoba walczy z nim prawdziwym, alby się na mnie nie rzucić i nie pocałować. W końcu ja nie wytrzymałam tej presji i pocałowałam go gorąco. Myślałam, że mnie odepchnie, kopnie, pobije, ale chciałam poczuć dotyk jego ust... jego miękkich ust za, którymi tak tęskniłam. Na szczęście stało się tak jak w bajce. Poprzez pocałunek zły czar prysł... Peeta odwzajemnił pocałunek, a wszyscy nasi przyjaciele patrzyli raz na nas raz na Victorię z triumfem w oczach.
Pani Prezydent wstała od stołu, a przy tym waląc w niego.
-Dość! Dość ośmieszania mnie! - krzyczała jak opętana.
Jeden z gości wstał i zawołał Strażników Pokoju. Kiedy wkroczyli na salę nie czekając na rozkaz pojmali... pojmali Victorię.
Po, krótkim wyjaśnieniu okazało się, że żaden członek rodziny, który ma choć trochę wspólnego ze Snowem nie może być dopuszczony do jakiejkolwiek władzy. Igrzyska zostały przerwane...
Głos na arenie ogłosił, że przerywamy walkę, a każdy atak na innego trybuta skończy się bez warunkową śmiercią! Po kilku minutach na arenę przyleciało kilka śmigłowców, które zabrały żyjących trybutów; Alex'a, Allice i tyle ode mnie. Od Annie jedna osoba, a od Beet'iego nie przeżył nikt.
Kiedy wracaliśmy do domu zadzwonił do nas Haymitch. Okazało się, że wstąpienie Strażników Pokoju do jadalni to był tylko zbieg okoliczności, że przybyli wtedy gdy poseł ich zawołał. Tak na prawdę to Abernatchy ich wysłał. Został teraz na nowo mianowanym prezydentem Panem, a Victoria trafiła do psychiatryka za znęcanie się nad dziećmi, a po 23 latach tak ma dożywocie w więzieniu! W drodze do domu świętowaliśmy! Effie powiedziała, że dziecko za 2,5 miesiąca przyjdzie na świat i , że ona i Haymitch znów są razem. Zraz po tych świetnych nowinach zadzowniła Jo. Mówiła, że za tydzień będzie znów w 12. Miała już nawet dom na oku, który już kupili. Alex i Allice świętowali to na osobności podobnie jak ja i Peeta.

Rozdział 12 "Moje serce bije tylko dla ciebie"

Szybkim krokiem oddaliłam się z miejsca zbrodni. Kiedy była już w pokoju i zamknęłam drzwi odetchnęłam z ulgą. Oparta plecami o drzwi oglądałam naszyjnik. Gdy tylko usłyszałam kroki schowałam naszyjnik i dopadłam pilota. Siedząc na łóżku po turecku oglądałam różne seriale jakie tylko leciały. Po około 2 godzinach lenistwa wrócili! Effie z szerokim uśmiechem wpadła do pokoju. Jedną ręką zapinała guziki koszuli, a w drugiej miała torbę. Najdziwniejsze było to, że miała na sobie koszulę Haymitcha. Po krótkim, ale flirciarskim pożegnaniu się z kimś w korytarzu zamknęła drzwi. Najfajniejsze były momenty kiedy udawała, że się z kimś całuje. Ona mnie nie widziała, ale ja ją tak ponieważ telewizor jest za rogiem, a kanapa jeszcze dalej. Wreszcie nie wytrzymałam jej udawanych romansów i jęczenia i zaczęłam się głośno śmiać, aż spadłam z fotela. Effie oburzona patrzyła na mnie.
-Brak kultury! - dąsała się blondynka.
-Tak jęczałaś przy Haymitchu! - dukałam przez śmiech.
Effie obrażona wyszła z pokoju i zatrzasnęła drzwi. Zadowolona, że znów jestem sama sięgnęłam po sok pomarańczowy i oglądając telewizję zaczęłam go po woli sączyć.
* Oczami Alexa
Po wyznaczonej godzinie dopiero przypomniałem sobie o spotkaniu. Szybko założyłem koszulkę i złapałem za rękę Allice. Pędem dążyliśmy do pokoju dziewczyn. Nasi mentorzy nie wiedzieli, że ich pokój także nie jest monitorowany, gdyż został wybudowany dosłownie dzień przed naszym przyjazdem. Niestety nieszczęście było takie, że pokój Allice i Cornelii był zaraz obok pokoju cioci Katniss. Kiedy już prawie byliśmy drzwi obok otworzyły się, a z pomieszczenia wyszła moja mama. Załamany tą niezręczną sytuacją szybko otworzyłem drzwi i byłem już w pokoju dziewczyn. Mama musiała mnie zauważyć, bo kiedy tylko zaczęła się obrada wbiegła do nas jak burza. Słyszała prawie wszystko!
-Ale jak? - jej twarz to jeden wielki znak zapytania. -Alex musisz! - jej oczy robią się szklane. -Bo inaczej wszystkich zabiją! - krzyczy jak wściekła po wysłuchaniu planu działania.
-Nie będziesz mi rozkazywać! - krzyczę na mamę. -Nie jestem już dzieckiem! - choć kocham mamę to strasznie denerwuje mnie jej nadopiekuńczość.
-Alex... - szepcze cicho. -Straciłam twojego ojca, a teraz mam stracić ciebie?
-Nie zostawię ich! Nie zostawię Allice i Nergo, Allice nie zostawi Corneli, Keyla nie zostawi Marcusa i zataczamy takie koło! - mówię na jednym oddechu.
Według mamy nasz plan był zły; chcieliśmy, aby nikt nikogo nie zabił, po wywiadzie złapać się za ręce wszyscy razem i stworzyć jedność jak... jak... jak wtedy tata. Po tej myśli do oczu napłynęły mi łzy. Nigdy nie poznałem ojca, ale po Igrzyskach będę miał na to całą wieczność... Nie myślę o wygranej. Myślę tylko o tym, aby ochronić Allice. Zły wybiegłem do siebie. Słyszałem, za sobą kroki. Kiedy osoba idąca za mną nie odpuściła odwróciłem się i krzyknąłem jej prosto w twarz. Moja myśl była tylko jedna; że to mama za mną idzie. Okazało się, że była to moja dziewczyna. Zdezorientowany stałem na środku korytarza do oczu cisnęły się łzy, a w myślach tyle błędnych odczuć, które wykluczały same siebie. Nie wytrzymałem presji, a z moich oczu poleciały miliony łez. Allice przytuliła mnie mocno i obejmując ramieniem wróciliśmy do mnie.
Kazała mi usiąść na łóżko, a sama gdzieś wyszła. Zakryłem rękoma twarz do póki nie usłyszałem dźwięku otwierających się drzwi. Z wymuszonym uśmiechem przywitałem swoją dziewczynę... tyle, że to nie była on... tylko mama. Uśmiech szybko zszedł z mojej twarzy i odkręciłem się tyłem. Mama podeszła i zaczęła głaskać mnie po plecach. Odruchowo odrzuciłem jej dotyk, ale ona nie odpuszczała. Usiadła obok mnie i chciała się przytulić tak jak to robiła gdy byłem mały. Tyle, że teraz nie jestem mały i nie poszło o taką głupotę jak w latach dzieciństwa. Próbowała jeszcze innych sposobów, ale ja zawsze, albo nie reagowałem albo się odsuwałem. Kiedy Allice nareszcie wróciła ucieszyłem się jak podczas gwiazdki. Wybawiła mnie z udręki. Usiadła po drugiej stronie mnie z herbatą w rękach. Jeden kubek podała mi, a drugi miała dla siebie. Objąłem ją jednym ramieniem. Ona odwzajemniła się pocałunkiem w policzek. Cały się zaczerwieniłem, a ona też. Mama nie chciała odpuścić i prawie cały czas była z nami. Po dwóch godzinach wyszła z pokoju, a ja migiem zamknąłem drzwi na klucz. Kiedy zostaliśmy sami Allice rzuciła się na mnie. Nie chcąc przedłużać podniosłem lekko dziewczynę, a ona objęła moje biodra nogami. Lekko głaszcze mój kark, a ja obrzucam ją pocałunkami. Chwilę później lądujemy w łóżku. Zrzuciłem bokserkę z ukochanej, ona nie pozostała mi dłużna i zerwała ze mnie koszulkę, a zaraz potem leżeliśmy w samej bieliźnie. Nie mogąc się doczekać uczucia ciała Allice na sobie rozpiąłem jej stanik, a ona delikatnie zdjęła ze mnie bokserki. Ciesząc się wspólnym wieczorem robiliśmy to długo i delektowaliśmy się każdą chwilą. Jeździłem pocałunkami w górę do szyi, a następnie na dół do podbrzusza. Po 2,5 godzinach naszego pierwszego razu padliśmy zmęczeni. Allice położyła swoją głowę na mojej klatce piersiowej, a ja przytuliłem ją mocno.
-Wsłuchaj się dobrze, bo moje serce bije tylko dla Ciebie. - wyszeptałem te słowa, a ona przytuliła mnie mocniej niż ja ją.

poniedziałek, 26 października 2015

Rozdział 11 "Nareszcie go mam!"

Kiedy widziałam jak iskrzy pomiędzy Alexem, a Allice zrobiło mi się ich szkoda. Za kilka dni będą musieli się rozstać... jedno z nich zginie prędzej czy później, bo jak na razie szanse na nasz plan ratunkowy są znikome. Nie możemy NIC wymyśleć! Nic! Po pewnym czasie przyszła do mnie Annie. Szukała Alexa... Wiedziałam, że chce z min przeprowadzić rozmowę wychowawczą o tym, że dziewczynki w tym wieku interesuje wiele RZECZY! Tak samo było z Sophie. Nie chcąc skazywać związku młodych skłamałam. Choć bardzo dobrze wiedziałam gdzie są.
* Rano *
Kiedy budzę się następnego dnia przez okno widzę słońce, które już dawno wzeszło. Było koło południa, ale aby się upewnić sprawdziłam godzinę w telefonie. Była 13;46. "Czemu nikt mnie nie obudził - myślę". Był to nasz ostatni wspólny dzień... taki ze wszystkimi razem. Myśląc, że pewnie są na obiedzie powędrowałam na stołówkę, ale tak też ich nie było. Moja kolejna myśl była taka, że... może siedzą w łazience i obgadują plan wydostania trybutów. Niestety tak także ich nie było. Zawiedziona i zła wróciłam do pokoju. Zamówiłam bułkę z serem i mleko, a następnie usiadłam przed telewizorem. Oglądałam jeden z tych ich seriali. O ile można tak to w ogóle nazwać. Po skończonym seansie i zjedzonym późnym obiedzie zabrałam się do ponownego przeszukiwania hotelu. I znów; nie było ich, ani w jadalni, ani w salonie, w łazience, na sali do ćwiczeń, pokazie swoich umiejętności... INGDZIE! Maszerując zła po korytarzu usłyszałam śmiech... śmiech Effie, a następnie krzyk Haymitcha. "Chcą mi zrobić jakiś durny kawał - myślę" i nie zwracając na to uwagi wracam do pokoju i biorę prysznic. Gdy wychodzę z łazienki wielki telewizor włącza się sam z siebie. Na początku leci jakiś głupi film, a potem zmienia się to w nagranie od Haymitcha.
-Hej księżniczko! - uśmiecha się głupawo. -Pewnie zastanawiasz się gdzie jesteśmy? - pyta jak by nie znał odpowiedzi.
W odpowiedzi zakładam ręce i patrzę na niego miną "Na prawdę?"
-Tak, tak wiem! - uśmiecha się znów. -Jesteśmy w 14...
Na mojej twarzy pojawiło się nagłe zdumienie.
-Jak? - krzyczę. -Wy siedzicie sobie w tej je*anej 13, a ja tu gniję! - krzyczę z wyrzytami.
-Tak! W trzynastce! - krzyczy ciszej ode mnie.
-Co wy tam robicie do cho*ery?
-No... Takie małe wakacje sobie zrobiliśmy. - uśmiecha się lekko.
-W takim razie kiedy wrócicie? - pytam jak dama.
-Jeszcze dziś. - uśmiecha się nie pewnie.
W ogóle cały czas się szczerzy!
Wykorzystując czas wolny postanowiłam NA SPOKOJNIE obejrzeć cały budynek. Podczas zwiedzania zabytkowej biblioteki, usłyszałam krzyk. Był to wrzask Victori.
-Do cho*ery! Co z was za debile! - krzyczała głośniej niż Johanna, a ona potrafi dać czadu.
Po cichu skradałam się do jej gabinetu. Kiedy tam przyszłam zauważyłam, że nie ma... NASZYJNIKA! Nie było go! Na mojej twarzy pojawił się podstępny uśmiech. Postanowiłam DOKŁADNIE przeszukać wszystkie miejsca. Po dłuższym czasie oraz ucieczkach przed blondynką nie pozostało mi więcej miejsc jak... Sypialnia Victori. Niczym tajny agent wkradłam się do pomieszczenia. Moje serce waliło jak młot! Moje szukania poszły na marne nigdzie go nie było.
Gdy miałam opuszczać jej sypialnię i już prawie byłam na korytarzu zobaczyłam ją. Victoria zmierzała dokładnie w moim kierunku. Moje serce zabiło jeszcze mocniej, a całe ciało oblał zimny pot. Kiedy wlazła jak dama do pokoju zobaczyłam, że ma go w ręce. Nie wiem skąd i dla czego, ale w tym momencie przypomniałam sobie, że jest ten jeden jedyny moment gdy go zdejmuje. Nie było to z byt pomocne i nie wiadomo czy zadziała, ale kiedy się myła zostawiała go na toaletce. Musiał mieć jakiś mechanizm, który nie jest wodo odporny.
Postanowiłam przeczekać pod łóżkiem. Na moje szczęście, albo nie szczęście kiedy go zdjęła do pokoju wszedł jakiś facet. Victoria nie chętnie opuściła sypialnię, a ja miałam czas zabrać naszyjnik. Wykorzystałam sytuację i BAH! Mam go! Triumfalnie wróciłam do kryjówki. Przez pozostały czas podziwiałam jego zdobienia i drogocenne kryształy. Zabranie naszyjnika było warte; zobaczenia po raz drugi tego dnia wkurzonej Victori i uwolnienia Peety...
Teraz najtrudniejsza część... zakraść się i uwolnić chłopaka...
-
-
-
-
-Trochę słabo wyszedł, ale następne będą lepsze! Obiecuję!

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 10 "Coś się kończy, a coś zaczyna "

O dziwo bardzo szybko zasypiam, ale w nocy budzę się z trzy razy. Dręczą mnie koszmary... w każdym umiera ktoś inny... ktoś bliski.
Ciepłe promienie słońca, muskają moje policzki. Po omacku szukam komórki na szafce obok łóżka. Telefon wskazuje godzinę 6;59. To znaczy, że za minutę przyjdą nas obudzić. Nie mam zamiaru ruszać dupy z łóżka. Z tej myśli wytrąca mnie głośny szloch. Odgłosy dobiegają z szafy. Lekko przerażona wstaje i zakładam szlafrok po czym zmierzam w stronę dźwięku. Gdy otwieram szerokie, rzeźbione drzwi szafy widzę małego Nergo. W tym samym momencie do pokoju wybiega Alex.
-Nergo! - krzyczy na tyle cicho, żeby wszystkich nie obudzić.
Przez małą szparę w szafie widzę blondynka proszącego na klęczkach.
-Nie widziałam go. - mówię spokojnie.
Kiedy Alex opuszcza mój pokój wyciągam malca na łóżko.
-Co to ma znaczyć? - staram się zachować spokój, ale zamiast tego cicho się śmieję.
-My tylko... bawimy się w chowanego! - Nergo się rozweselił.
Gotowa na śniadanie razem z Effie i Nergo wychodzimy na korytarz. Gdy siedzimy przy stole poznaję innych trybutów Annie przedstawia nam Juliet i Wiktora- rodzeństwo oraz Ashley i Gavina- młodych zakochanych. W pewnym stopniu widzę w nich siebie i Peetę.
Beete przedstawia nam swoją ekipę ; Miley, Keyla, Pomela i Marcus. Johanny znów nie zostajemy... w każdym razie na żywo gdyż jej podopieczni noszą ze sobą coś w formie zegarka z wbudowanym hologramem. W ten sposób kilka razy widzieliśmy się z nią elektronicznie.
Po zakończonym śniadaniu ze wszystkimi opiekunami spotkaliśmy się w jedynym pomieszczeniu które nie jest monitorowane 24h na dobę - łazienka! Z początku panowało małe zamieszanie. Po odliczeniu brakowało dwóch osób ; Johanny i córki Victori. Tej ostatniej to miało nie być, a co do Jo to nie mamy pomysłu jak się z nią skontaktować. Próbowaliśmy wymyślić plan działania jak uwolnić dzieci z areny, a zamiast tego wyszedł plan jak ośmieszyć Panią Prezydent. Po kilku godzinnym obradowaniu musieliśmy wracać. Zabraliśmy trybutów na ćwiczenia. Największy podziw kierowałam ku najmłodszemu ze wszystkich. Nergo machał nożami jak zawodowiec. Cornelia i Allice uczyły się strzelać z łuku. Nawet dobrze im to wychodziło. Co do Alexa to kieruję moje kondolencje. Jego zwinność oraz chytrość dają mu ogromne szanse. Wiem, że będzie mu trudno rozstać się z Nergo, bo wiem, że traktuje go jak rodzinę. Widząc jak blondynek bawi się z Alexem i skacze dokoła niego próbując zwrócić na siebie uwagę dostrzegłam to samo uczucie ze strony malucha.
Po zakończonym treningu wszyscy zmęczeni dzisiejszym dniem wracamy do siebie. Chwilę jeszcze rozmawiałam z synem Annie. Dowiedziałam się, że zerwał kontakt ze swoją dziewczyną z powodu odległości pomiędzy nimi. Zamiast interesować się Sophie zauważyłam, że iskrzy coś pomiędzy nim, a Allice. Śmiali się i wymieniali się beztroskimi, mało widocznymi flirtami.

Rozdział 9 "Dożynki"

Cała roztrzęsiona patrzyłam jak wrzucają mojego męża do SEJFU! Kręciło mi się w głowie, a cały świat stał się nie wyraźny przez łzy. Ledwo wróciłam do pokoju, a Effie dopadła mnie i kazała się położyć. Zapłakana wgramoliłam się do łózka i zwinięta ze strachu zasnęłam. Brakowało mi ciepłego uścisku blondyna i dotyku jego miękkich ust.                                                                            
* Trzy dni później *
Razem z Effie przygotowujemy się do wyjścia. Tegoroczne dożynki będą nad wyraz inne, gdyż będziemy losować tylko z jednej kuli. Nie zależnie czy to chłopak, czy dziewczyna imię zostanie wrzucone do jednego pojemnika.
-Witam wszystkich na dożynkach otwierających 76-te Głodowe Igrzyska! - uśmiecha się i spogląda na tłum zebranych dzieci.
Podchodzi już z mniejszym uśmiechem do kuli i wkłada tak rękę i...
-Cornelia Nimrodel!
Z tłumu wyłania się przerażająco chuda dziewczyna, która miała z 13 lat. Miała zielone włosy z czerwonym pasemka, które były związane w dwa kucyki do kolan. Jej błękitne oczy wypełniały łzy... Spokojnym, niepewnym krokiem podeszła do sceny. Dla otuchy podałam jej rękę i uśmiechnęłam się serdecznie. Cornelia stanęła obok mnie i co jakiś czas jej dłoń muskała moją.
-Następnie... - mówiła nie pewnie Effie. -Allison Pariette.
Była to zaskakująco normalna dziewczyna koło 16 lat. Pomijając fakt, że jej brunatne włosy zakańczał kolor różowy. W jej fioletowych oczach można było dostrzec pewność siebie i zaradność. Spokojnym i opanowanym choć trochę chwiejnym krokiem zmierzała w stronę sceny. Kiedy obie dziewczyny stały obok mnie spojrzały na siebie tak jak by się znały... tak jak ja patrzyłam na Prim. Z życzliwością i oddaniem. Widać było, że obie były je sobą bardzo zżyte.
Po zakończonych dożynkach od razu pobiegliśmy do poduszkowca. Razem z trybutkami poleciałyśmy do dwunastki.
* W dwunastce *
Wszyscy zebrani byli zdenerwowani. Wśród tłumu panowało gorsze zamieszanie niż w Kapitolu. Kiedy Effie podeszła do szklanej kuli zapadła cisza. Zanim włożyła rękę do pojemnika ostatni raz spojrzała na dzieci.
-Willow Mellark! - przy nazwisku mojej córki jej głos się łamał i z przerażeniem spojrzała na mnie.
W stronę sceny dążyła moja córeczka... Nie szła nie pewnie i bez cienia nadziei. Wręcz przeciwnie można było wyczuć jak twardo stąpa po Ziemi.
* Oczami Willow *
Idąc w stronę sceny nie chcę dać po sobie poznać, że się boję. Stąpam zdecydowanie... , ale kiedy byłam już na scenie nogi mi zmiękły i zrozumiałam, że jestem skazana na śmierć... I choć by mama chciała mnie nie wiadomo jak chronić to nie może wyjść za mnie na arenę. Kiedy moja pewność siebie odchodziła, a ciało całe się trzęsło pojawił się cień szansy... Z tłumu wybiegł chłopak...
-Zgłaszam się na trybuta! - oznajmił gotowy do walki syn Annie.
Twardo dążył do sceny. Kiedy wyminął mnie na schodkach poczułam ulgę. Ze łzami w oczach wróciłam do rzędu.
* Oczami Katniss *
U mojego boku stoi Alex... ten sam, którego pamiętam jeszcze gdy nosił pieluchy. Teraz kolej na następne dziecko, które idzie na rzeź.
-Nergo Glacies! - mówi głosem pełnym goryczy Effie.
Ze wszystkich najmłodszych chłopców wychodzi najmniejszy z nich. Z jego wielkich błękitnych oczu strumieniami ciekną łzy. Pomimo to odważnie przegarnia blond włosy i dalej maszeruje w za dużych spodniach. Chłopiec miał około 130 cm wzrostu i 12 lat...
Po zakończonych dożynkach wracamy do Kapitolu całe szczęście, że podróżujemy drogą powietrzną, a nie tym je*anym pociągiem.
Razem z Effie zaprowadzamy dzieci do pokoi. Alex obiecał mi, że zaopiekuje się Nergo, a ja wracam zła do pokoju...

Rozdział 8 "Powrót do przeszłości"

W nocy nie mogłam zasnąć. Cały czas miałam mroczne wizje związane z Peetą. Willow za to spała jak zabita tylko co jakiś czas coś mruczała i się wierciła. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek znów zobaczę mojego chłopaka z chlebem.
* Rano *
Telewizor oznajmił, że wszystkich dotyczasowych zwycięzców Głodowych Igrzysk oraz opiekunów trybutów zaprasza do Kapitolu. Z niechęcią zabrałam swoje rzeczy i pojechałam. Willow zostawiłam pod opieką dziadków.
Podczas drogi rozmawiałam z Haymitchem, Beetem i Effie. Razem z Annie szukałyśmy Johannay, ale nigdzie jej nie było. Po czterogodzinnej podróży dojechaliśmy na miejsce. Zakwaterowaliśmy się w hotelu. Dostałam trzy osobowy pokój z Annie i Effie. W związku z tym miałam dużo czasu na rozmowę z blondynką o jej przyszłym dziecku. Podczas rozmowy wymsknęło mi się, że także spodziewam się dziecka. Dziewczyny zrobiły dokoła mnie wielką aferę. W nocy Effie próbowała wciągnąć nas w nocne ploteczki, ale mnie nic nie ruszało. Annie tylko co jakiś czas śmiała się pod nosem i uśmiechała.
Następnego dnia o 8;00 przyszła służba, która nas obudziła. Zebrałyśmy się i o 8;30 byłyśmy w Sali Obrad. Przyszłyśmy jako pierwsze. Zajęliśmy wyznaczone miejsca przy pół okrągłym stole. Annie miała miejsce obok mnie, a Effie na przeciw przy stole dla opiekunów.
Kiedy wszyscy już byli na salę wkroczyła Victoria. Spojrzała na wszystkich zebranych przelotem, tylko na mnie zatrzymała się chwilę dłużej.
-Pewnie domyślacie się dlaczego się tu spotykamy. - z dumą oznajmiła Pani Prezydent.
Po jej słowach na sali podniosły się szepty.
-Cisza! - krzyknęła sfrustrowana. -Tak! wznawiamy Głodowe Igrzyska! - oznajmiła dumnie.
W mojej głowie kilka razy powtórzyła się ta scena i słowa wypowiedziane przez Victorię.
-Jeśli będę zadowolona z tegorocznych Igrzysk następnych nie będzie! - teraz jej uśmiech był szczery.
"Jak to nie będzie. Ona żartuje! - myślałam"
Cała się trzęsłam i nie mogłam uspokoić oddechu. Przed oczami miałam wizję dożynek... wylosowana zostaje Willow. Zmierza w kierunku sceny, a ja... nie mogę nic poradzić na przyszłą śmierć mojego dziecka. Chwilę zamyślenia przerywa donośny głos.
-Panno Mellark! - odzywa się Victoria, a ja odruchowo wstaję z krzesła.
Każda para oczu skierowana jest w moją stronę.
-Teraz przeczytam listę przydziału dystryktów dla każdego zwycięzcy;
Jedynkę dostje młody chłopak, który chyba nigdy nie słyszał o czymś takim jak Głodowe Igrzyska.
Beete Latier - 2 i 3
Annie Odair - 4 i 5
Szóstka idzie do młodej blondynki (córka Victori)
Johanna Mason/Teliss - 7 i 8
9 i 10 dostają bliźniaki Mike i Molly
Jedenastka należy do szatynki z ciemną karnacją koło 50- tki
Katniss Everdeen/Mellark - 12 i Kapitol
Po przeczytaniu listy każdy podszedł do Victori i wziął kartki z numerami dystryktów. Teraz została odczytana lista opiekunów trybutów;
Do Beetiego idzie młoda ciemnoskóra dziewczyna, która jest od niego o około 8 lat młodsza i jest córką mentorki z jedenastki.
Do Annie idzie Ostavia, ta sama, która była w mojej ekipie stylizacyjnej.
Johanna ma młodą kobietkę z zielonymi włosami, w pasemka związanymi w dwa warkocze sięgające do pasa.
Ja mam Effie, jej raczej nie trzeba opisywać. Powiedziała mi tylko, że na czas Igrzysk wróci do kolorowego stylu, a na tourne zachowa blond włosy.
* Wieczorem *
Po kolacji w gronie starych znajomych wróciliśmy do pokoi. Pomogłam spakować się Annie i odprowadziłam ją do poduszkowca. Ja i Effie zostajemy jeszcze na dwa dni do dnia dożynek. Zaczniemy losowanie od Kapitolu.
Kiedy koło 23;0 siedzimy w pokoju słyszymy kroki. Chwilę później drzwi do pokoju otwierają się, a w wejściu stoi Victora... cała zdyszana i zalana potem Victoria.
-Cholera! Uciekł! - krzyczy na cały apartament.
Ja i Effie patrzymy na siebie pytająco, a zaraz potem Pani Prezydent wybiega na korytarz.
"Peeta! - myślę z nadzieją"
Kilka minut po całej akcji również wybiegam na korytarz. Obiegam cały hotel i nigdzie nie mogę go znaleźć. Kiedy chciałam się poddać i naszła mnie myśl, ze chodziło jej o kogoś innego usłyszałam szmery z jadalni. Po cichu zbliżyłam się do drzwi i przez małą szparę zobaczyłam Peetę. Blondyn siedział skulony na ziemi z podkrążonymi oczami. Chwilę później zobaczyłam Strażników Pokoju bijących i kopiących chłopaka. Chciałam rzucić się na tą s*kę, ale wiedziałam, że w ten sposób nie pomogę nikomu. Z kontekstu wyrwały mnie coraz głośniejsze kroki. Zobaczyłam Victorię zmierzającą w moją stronę. Szybko schowałam się za wazonem z kwiatami w innym korytarzu. Kiedy prezydent przechodziła przy mnie zobaczyłam Peetę ciągniętego po ziemi przez Strażników. Za nim ciągnął się dywan z krwi... Blondyn musiał mnie zauważyć, gdyż jego oczy zabłysły gdy patrzył w moim kierunku, a usta otworzyły się szeroko. Z moich oczy popłynęło kilka łez. Żałowałam, że nie może być teraz u mojego boku...
Szybko zebrałam się do kupy i postanowiłam ich śledzić. Szli jednym z najdłuższych korytarzy, który był naj mniej uczęszczany. Następnie zaczęli chodzić krętymi ścieżkami, ale i tak ich nie zgubiłam. Na końcu prawie na nich wpadłam gdyż zatrzymali się przed pustą ścianą z kilkoma obrazami. Victoria zbliżyła się do jednego największego, a następnie go odchyliła. Znajdował się tak płaski wciśnięty w ścianie skaner z miejscem idealnie wyprofilowanym dla jej diamentowego naszyjnika. Po przyłożeniu biżuterii nie widoczne wejście obok skanera otworzyło się. Jeden ze strażników przerzucił blondyna przez ramię, a reszta odwróciła się w stronę sejfu. Peeta wyciągną swoją bladą rękę resztkami sił w moją stronę, a ja to odwzajemniłam. W ten sposób nasze ręce się musnęły, a na twarzy blondyna zawitał chwilowy uśmiech.

sobota, 24 października 2015

Rozdział 7 "Koniec Świata!"

Od kilku miesięcy sporo się zmieniło; Johanna zerwała z nami kontakt i zaszyła się gdzieś w Kapitolu ze swoim świeżo poślubionym mężemi całą drużyną "M", Effie uciekła od Haymitcha, po tym jak jej oświadczył, że nie chce mieć nic wspólnego z dzieckiem, a on wrócił do picia i zaczął palić. Stracił poparcie i wyleciał z rządu. Na jego miejsce przyszła nowa młoda kobietka. Nazywa się ona Victoria Mooretta. Annie ułożyła sobie życie z doktorkiem. Tym samym, który zajmował się mną i Peetą podczas naszej ostatniej wizyty w szpitalu. Pomimo to nie zapomniał o nas i przerowadziła się do domu Johany. Czyli tego obok nas. Ja i Peeta nie spędzmy już tyle czasu razem... Często szlaja się gdzieś z Haymitchem. Podejrzewam go o zdradę... Wiem jedno... będę miała drugie dziecko, które pewnie nie będzie miało ojca.
* W nocy *
Słyszę skrzypnięcie drzwi. Wychodzę z łóżka, zakładam szlafrok i schodzę na dół. Moim oczom ukazuje się Peeta. Blondyn ma podartą koszulę, rozczochrane włosy i widać, że jest nieźle pijany.
-Śpisz na kanapie! - krzyczę i cisnę w niego poduszką, a następnie szybko zamykam się w pokoju.
-Tatuś nie jest taki, to nie jest on... - mówię łamącym się głosem do brzucha.
Kiedy Peeta jest pijany trzeba liczyć się z tym, że zachowuje się jak zwierzę. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak napitego jak dziś.
Rzucam się wycieńczona na łóżko i już prawie zasypiam kiedy słyszę wrzask... wrzask Willow.
"Peeta - myślę przerażona" Wyciągam nóż z szuflady i czym prędzej kieruję się do pokoju córki.
Kiedy jestem na miejscu widzę jak blondyn bije Willow... pięściami po brzuchu. Ja nie mogę nic zrobić... Ogarnia mnie paraliż, nie wiem gdzie jestem. Cały świat wiruje i prawie... NIE! Nie zemdlałam. Stoję teraz twardo na ziemi i zaczynam myśleć jak uratować córkę.
Biorę słonia z porcelany, który stoi na szafce i walę nim Peetę w głowę. Na chwilę go to oszałamia, ale nie na długo. Zaraz potem odkręca się w moją stronę, a ja widzę jego czarne jak smoła oczy.
"On ma atak - myślę."
Kiedy Peeta stał odkręcony w moją stronę Willow wyślizgnęła się na korytarz. Zdecydowałam się  rzucić w niego szklanym wazonem i uciec. Mój plan powiódł się. Wybiegam z pokoju i przystawiam wejście krzesłem. Wiem, że to go nie zatrzyma więc przesuwam jeszcze szafę, którą ustawiam dokładnie przy drzwiach. Peeta szarpie klamkę kopie w drzwi, ale nic mu to nie daje. Gdy kieruję się w stronę schodów blondyn wyszarpuje drzwi. Nie mam dużo czasu bo została mu tylko szafa. Biegnę po schodach i każę Willow uciekać. Daję jej ubrania zapasowe, które zawsze trzymam w szafce na buty, a sama dzwonię do Haymitcha. Jest moją jedyną nadzieją. "Odbierz, odbierz proszę! - myślę cała się trzęsąc"
-Proszę zostawić wiadomość po sygnale...
-Cholera! - krzyczę sama do siebie. -Muszę mu pomóc! - dre się, a w tym samym momencie słyszę trzask drewna. "Ostatnia szansa Katniss! - myślę stanowczo".
Blondyn jak dzikie zwierzę wybiega z pokoju. Dostrzega mnie i chwilę jeszcze stoi, a następnie biegnie do mnie jak zmiech.
"Zmiech! - myślę" "To nie Peeta... to jest zmiech!" Wszyskie swoje myśli wykrzykuję na głos, a następnie słyszę śmiech... znajomy śmiech. Nie muszę się odkręcać, żeby wiedzieć kto to...  To nasz nowy prezydent - Victoria Mooretta, a raczej SNOW!
Od kiedy pierwszy raz ją ujrzałam pomyślałam, że jest z nim spokrewniona, ale od razu odrzuciłam tę myśl. A ten śmiech... jest identyczny. Jak mogłam nie myśleć, że to jego córka! Teraz kiedy jest u władzy nie wiadomo co zrobi...
Kiedy zmiech na mnie skacze odruchowo robię unik i biegnę do kuchni. Otwieram tam właz w ścianie i wyciągam mój łuk. "Jak dobrze wrócić - myślę obracając broń w palcach"
Długo nie muszę czekać na przetestowanie swoich starych umiejętności gdyż zmiech wbiega przez ścianę do kuchni. "Od chyba jest jakiś ślepy - myślę" "Przecież wejście było zaraz obok"
Posyłam pierwszą strzałę. Strzał był nie chybny... Trafiłam zmiecha prosto w serce. Najdziwniejsze było to, że kiedy strzała zmierzała w jego stronę zrobił unik w złą stronę. Tym samym nacelował się prosto na kurs lontu broni.
Wybiegam szybko z kuchni i gorączkowo szukam Victorii. Zamiast jej znajduję wiadomość wideo, która sama się włącza.
Moim oczom ukazuje się obraz Peety... wygłodzonego i bezbronnego. Szeptał coś pod nosem, a w jego oczach była ukryta prośba o pomoc.
-Jeśli to oglądasz to znaczy, że niedługo już ciebie tu nie będzie. - śmieje się szyderczo Victoria.
-Peeta... - szepczę opadając na ziemię.
Od razu wstaję i nie daję się emocjom ponieważ przypominam sobie o Willo. Jeśli zginę to nikt nie będzie wiedział o Peecie czyli moja córeczka wychowa się bez rodziców. "Annie! - myślę"
Zaczynam krzyczeć i piszczeć. Już myślałam, że to nic nie dało kiedy przez okno widzę rudowłosą pod moim oknem. Za nią biegnie Alex i Robert. Annie pokazuje mężowi okno i coś krzyczy. Robert podchodzi i próbuje wybić szybę, ale bez skutecznie... Kiedy dorośli coś kombinowali Alex biegnie pod okno kuchni. Idę w tę samą stronę i widzę jak blondyn pokazuje palcem w prawo.
-No tak! - krzyczę. -Właz! Że o nim zapomniałam...
Siłuje się i staram się go otworzyć. Kiedy tylko ustąpił usłyszałam odliczanie; "5,4,3,2,1,0". Kiedy automat zakończył odliczanie byłam bezpieczna w pomieszczeniu ze stali. Ściany się tylko trochę pogniotły, ale żyję! Gdy wychodzę na powierzchnię widzę Annie opadającą na kolana w miejscu gdzie stał mój dom...Za nią stała Will, której napływały łzy do oczu.
-Mamo... - szeptała. -Prze... prze.. Przepraszam! - wybuchła płaczem.
-Za co? - pytam podchodząc do córki i próbuję się uśmiechnąć.
Willow lekko rozpromienia się na twarzy i biegnie w moją stronę, a następnie mocno przytula.
-Co się stało? - pyta Annie delikatnie dotykając mnie w ramię.
-Później Ci powiem. - odpowiadam rudowłosej. -Teraz muszę wymyślić gdzie przenocujemy... - smutnieje z lekka.
-Możecie pomieszkać u nas. - uśmiecha się Annie z trudem.
-Dokładnie! - popiera ją Robert, a następnie całuje w policzek, a rudowłosa się czerwieni.

piątek, 23 października 2015

Rozdział 6 "Samo szczęście"

W nocy o dziwo nie budzę się ani razu. Spokojnie przesypiam 12 godzin, a rano mogłam wstać wypoczęta. Tego samego nie mogłam powiedzieć o Willow. Całą noc się wierciła.
* Rano *
Gotowa na kolejny dzień wyskakuję z łóżka, a następnie wybieram cichy z szafy. Ubieram się i idę do kuchni zaparzyć kawę. Kiedy jest już na samym dole słyszę dzwonek do drzwi. Po otwarciu ich moim oczom ukazuje się blond kobieta w średnim wieku.
-Hej skarbie! - wita się promiennie.
Ja tylko stoję i wpatruje się w blondynkę, a ona cicho się śmieje.
-Co Cię tak śmieszy?! - krzyczę przerażona.
-Skarbie to ja, EFFIE! - drobna kobietka śmieje się pod nosem.
-Effie? Ale...? Co...? Jak! - nakładam ma nią mnóstwo pytań.
-Wiesz... - zaczyna. -Durzo się ostatnio zmieniło... - ciagnie.
-Tak? - mówię zachęcająco.
-Jestem w ciąży! - ni z tąd ni z owąt wystrzeliła.
I znów zadaję mnóstwo pytań, a Effie się tylko śmieje.
-Kto jest ojcem? - pytam jak bym nie znała odpowiedzi.
-Woldemor, wiesz?! - mówi z ironią w głosie.
-Dobra, Dobra... - uspakajam ją. -Wiem, że to głupie pytanie.
Nie miałam nic innego do wyboru jak zaprowadzić ją do kuchni i porozmawiać.
Po krótkiej rozmowie wychowawczej blondynka zaczęła się zbierać. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi do kuchni weszła Willow.
-Dzień dobry. - mówię uśmiechając się.
-Dzień dobry. - odpowiada ponuro Willow.
-Za 30 min wychodzimy. - zadowolona oznajmiam.
-Gdzie? - mówi ziewając.
-Do taty w odwiedziny. - mówię z jeszcze większym entuzjazmem.
Po tych słowach Willow ożyła. Pobiegła na górę, a chwilę później zeszła ubrana i gotowa do wyjścia. Zanim jednak gdziekolwiek się ruszyłyśmy zrobiłam Willow warkocze. Takie jak miała Prim. Chciałam znów zobaczyć siostrę...
"Dziś nie ma miejsca na smutki" postanowiłam w duchu.
* 1 godzinę później  *
Jesteśmy już w szpitalu; ja, Willow, Annie, aJohanna poszła na badanie kontrolne. Kierujemy się według wskazówek recepcjonistki do sali Peety. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia Willow rzuca się na szyję ojcu, a ja spokojnie podchodzę do jego łóżka, Annie zaś zajmuje się rozmową z lekarzem. Kiedy siedzę już na łóżku obok blondyna, ogarniam mu włosy z czoła, a wtedy czuję jego gorąco. Był cały rozpalony.
-Jak się czujesz? - zapytałam próbując zdusić łzy.
-Dobrze.,. - powiedział przyciszonym głosem.
Pomimo starań z oczu popłynęło mi kilka łez, a zaraz po nich wylałam z siebie wszystko. Peeta z trudnością wystawił ręce i mnie przytulił.
-Willow słoneczko... mogła byś pójść po ciocię Johannę. - zapytalam.
-Jasne! - odparła wesoło acz nie chętnie.
-Więc... - zaczęłam po wyjściu córki.
-Nie mam wiele czasu... - mówił z wyraźnym trudem. -Musiał by nastąpić cud!
-Wiem... - odpowiedziałam smutno bez cienia wiary w głosie.
-Będę walczył! - chciał krzyknąć, ale zamiast tego zaczął kasłać.
Po zobaczeniu jego woli walki ucieszyłam się w duchu.
W porę zakończyliśmy rozmowę gdyż na salę wbiegła zdyszana Willow.
-Ciocia... Ona... rodzi. - mówiła próbując złapać oddech.
-Przecież ma termin porodu będzie dopiero za dwa miesiące! - mówię przerażona.
* 2 godziny później * 
Siedzimy przed salą Johanny i czekamy co dalej. Na razie wiemy tylko, że będą wcześniaki. Kiedy miałam już się zbierać, aby odwieźć Willow do domu z sali wyszła pielęgniarka.
-Matka chce się z panią widzieć. - mówi do mnie.
Powoli wstaje z krzesełka i karzę córce iść do sali Peety. Kiedy wchodzę do sali słyszę płacz, ale raki trzy razy głośniejszy. Gdyż to płacze całą drużyna "M" ; Marvel, Max i Mary.
Dumna matka leży wykończona na łóżku.
-Coś szybko poszło. - mówię oglądając maluchy. -Nie wyglądają jak wcześniaki. - mówię przyglądając się im z zaciekawieniem.
-Bo nie są ciemna maso. - mówi zadowolona Johanna.
Po jej słowach drzwi do sali otworzyły się, a w progu stanął Adam Lirey. Nie jaki burmistrz  Dystryktu 10.
-Co? On? Jak? - zdziwiona pytam Jo, a ona się czerwieni.
-Wiesz... zaręczyliśmy się. - mówi zawstydzona.
-To czemu nic nie powiedziałaś? - pytam z wyrzutem, a ona nie odpowiada.
Zdumiony Adam podchodzi do czerwonowłosej i bierze ją za rękę. Johanna uśmiecha się do niego, a on odwzajemnia uśmiech.
Długo nie muszę patrzeć na ich zaloty ponieważ na salę wbiega Willow.
-Szybo! Mamo,  chodź!  - krzyczy jak opętana, a ja wybiegam z sali i biegnę za nią. Córka prowadzi mnie do pokoju Peety. Kiedy tam wchodzę widzę całkowicie zdrowego blondyna, który biega po całej sali. Gdy mnie zobaczył podbiegł do mnie, podniósł i pocałował kręcąc się w kółko. Wirowaliamy jak na naszym ślubie.

Rozdział 5 "Muszę walczyć... !"

Jeszcze chwilę zanim zasnę głaszczę blondyna po torsie, a następnie zasypiam w jego objęciach zmęczona wczorajszymi atakami.
* 2 godziny później *
Kiedy się budzę, chłopaka już przy mnie nie ma, a ja jak poparzona wyskakuję z łóżka. "Wiedziałam, że to za piękne, żeby było prawdziwe" myślę smutna. Kiedy siadam na łóżko, na salę wchodzi Annie.
-Gdzie Peeta? - znajduję się od razu przed nią.
-Nie wiem! - mówi przerażona Annie z rękami w górze.
Zdołowana wracam na fotel i siadam załamując ręce.
-Mam dobrą wiadomość! - mówi zadowolona Annie, a ja zainteresowana odkręcam się w jej stronę. -Wypisuję Cię dziś ze szpitala! O 13;00 będziesz już w domu.
Zasmucona odwracam się.
-Nie cieszysz się. - Annie poważnieje i podchodzi do mnie.
-Martwię się o Peetę. - mówię cicho, a Annie głaszcze mnie po ramieniu.
-Pomogę Ci się zebrać i pojedziemy do Ciebie. - mówi zadowolona. - A jutro odwiedzimy Peetę.
Zadowolona jej ostatnimi słowami zbieram swoje rzeczy.
* 1 godzinę później *
Jestem już w domu, rozpakowana i siedzę w sypialni oglądając telewizję kiedy słyszę skrzypnięcie drzwi. Po cichu schodzę po schodach i widzę... Willow, która rozgląda się na boki. Kiedy spojrzała w moją stronę nie zdążyłam się w porę schować i mnie zauważyła.
-Wiem, że tak jesteś. Wyjdź, proszę. - mówi moja córeczka.
Wychylam się zza ściany, a wtedy przypomina mi się moment kiedy Will miała 7 lat, i to ona wyglądała ze schodów na mnie.
Kiedy stałam prosto przed brunetką, rzuciła mi się na szyję.
-Przepraszam..., przepraszam mamo. - szeptała mi do ucha.
-To ja przepraszam słoneczko.
Po krótkiej rozmowie poszłyśmy do kuchni. Gdy postawiłam na stole dwa kubki gorącego kakao w holu zadzwonił telefon. Spokojnym krokiem kierowałam się w stronę dźwięku.
-Hallo? - odezwałam się do słuchawki
-Dzień dobry, dzwonię ze szpitala. - odezwał się kobiecy głos. -Pan Peeta Mellark chce się widzieć z Katniss Mellark.
-Oczywiście. - odpowiadam spokojnie. -Kiedy mam przyjść?
-Dziś nikt nie może wejść na salę więc proponuję jutro. Jesteśmy od 8;00. - odpowiada damski zrównoważony głos.
-Dobrze więc będę jutro. - po tych słowach odłożyłam słuchawkę.
Tak samo spokojnie wracam do kuchni. Blada jak ściana siadam na krześle i bez słowa zatapiam usta w kakao. Willow kładzie swoją rękę na moją i posyła mi uśmiech, a ja staram się go odwzajemnić.
-Jutro ja, ty i ciocia Annie idziemy w odwiedziny do taty, i może przyjdzie ciocia Johanna. - mówię
Willow rozpromieniła się i mnie przytuliła.
* 5 godziny później *
Zajęte rozmową i wspólnymi zajęciami nie zauważyłyśmy, że było po 19;00, a następnego dnia trzeba było wcześnie wstać. Will poszła pierwsza się umyć, a po godzinie już spała. Gdy miałam już iść na górę w wiadomościach usłyszałam imię "Peeta Mellark" i utomatycznie usiadłam z powrotem na kanapę.
-Peeta Mellark wczorajszej nocy został przetransportowany do szpitala. Przed chwilą dowiedzieliśmy się, że Peeta jest w tragicznym stanie! Lekarze dają mu mniej niż 5% na przeżycie z powodu okropnego zakażenia rany. Podobno Peeta 2/3 dni po skaleczeniu się przebywał w lesie! - reporterka mówiła coś jeszcze, ale ja zszokowana wyłączam telewizor i wpatruję się w pusty ekran.
-Czemu nikt mi o tym nie powiedział? - mówię szeptem sama do siebie.
Zdenerwowana i załamana idę na górę, biorę szybki prysznic i idę spać.
W nocy budzę się z potwornym wrzaskiem. Chwilę później drzwi otwierają się, a do pokoju wchodzi Willow.
-Przepraszam, że Cię obudziłam... - mówię cicho biorąc głębokie oddechy.
-Nic nie szkodzi. - mówi zaspanym głosem podchodząc do mojego łóżka i kładąc się obok mnie.
Po kilku minutach zasypia przytulając mnie, ja nie mogłam zasnąć, bo gdy tylko zamykałam oczy widziałam jak blondyn umiera na moich oczach, a ja nie mogę nic zrobić. Zmęczona ostatnimi dniami zasypiam po około godzinie.

czwartek, 22 października 2015

Rozdział 4 "Niespodzianka!"

Trochę długi, ale miałam dużo pomysłów, a nie mogłam czekać do jutra ;)

* Oczami Katniss *
Kiedy budzę się następnego dnia nadal jestem w szpitalu. Dookoła mnie nie ma żywej duszy. Trochę się cieszyłam, a trochę i nie. Mogłam oddać się przemyśleniom, ale fakt że nikt na mnie nie czeka był gorszy. Kiedy miałam oddać się beztroskim marzeniom za komodą usłyszałam szmer. Musiał to być tylko wiatr, bo okno było otwarte więc, aby nie dopadła mnie samotność sięgnęłam na szafkę nocną po książkę. Otwieram ją, a dookoła mnie pojawia się tłum ludzi, którzy krzyczą "Niespodzianka!". Ja robię tylko zdziwioną minę nie wiedząc o co chodzi. Nagle rozbrzmiewa piosenka, a na salę wchodzi Johanna, Haymitch, Annie i Effie z... WIELKIM TORTEM, a piosenka śpiewana przez nich brzmiała ;"Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam!". Na mojej twarzy pojawia się wielki banan i czerwienię się jak głupia. Z ogromnego pięciopiętrowego tortu cieszę się jak dziecko.
-Ten tort zrobił Peeta... Dla was - mówi Effie, której głos stopniowo cichnie.
Na mojej twarzy znów ukazało się zdziwienie. "Dla nas..." powtarzam sobie.
-O co chodzi Effie!? - zastanawiam się.
Przez moją głowę przepłynęła trafna myśl. Na moje 18 urodziny Peeta oświadczył mi się. Po tej myśli do oczu napłynęły mi łzy. Oczy zrobiły mi się szklane, a zaraz potem poleciał wielki wodospad łez. Wszyscy podeszli do mnie i przytulili. Jeśli to w ogóle można nazwać "Przytulaniem się". Oni raczej mnie zgnietli!
* 2 godziny później *
Wszyscy pomału się rozchodzą, a na dłużej zostaje Haymitch, Annie, Johanna i Effie. Rozmawialiśmy o sprawie zniknięcia Peety, a Haymitch pocieszył mnie słowami; "Pewnie już nigdy go nie zobaczymy. W każdym razie żywego!", a po tych słowach szyderczo się zaśmiał. Wiem, że chciał mnie rozzłościć i to mu się udało. Złapałam lampę, która stała na szafce nocnej i już wycelowałam, już go miałam gdyby nie... Effie. Niebieskowłosa złapała mnie za rękę i kazała odstawić lampę. Ze złością w oczach i z zaciśniętymi zębami odstawiłam ją, a Haymitch dalej próbował mnie wkurzyć. Po setnym razie jego wrednych docinek nie wytrzymałam. Rzuciłam się na niego i walnęłam prawego i lewego sierpowego. Effie i Annie musiały mnie odciągać, bo Johanna zbyt dobrze się bawiła, aby to zrobić. Zamiast nas rozdzielić kibicowała nam... to znaczy mi! Wściekła i rozdrażniona usiadłam na fotel i założyłam ręce. Haymitch pobity i z rozczochraną fryzurą usiadł na łóżko, a na jego twarzy widniał ten jego uśmieszek. Przegarnął włosy z oczu i poprawił koszulę.
-Od kiedy on w ogóle dba o swój wygląd. - zastanawiałam się.
Oczywiście Abernathy nie odpuszczał, ale ja zachowywałam grobowy spokój. Po jakimś czasie znudziło mu się to, a ja z triumfalnym uśmiechem siedziałam na fotelu.
* 1,5 godziny później *
Na sali zostajemy tylko ja i Johanna. Annie musiała iść do Alexa. Srtasznie opiekuje się swoim synem pomimo, że niedługo kończy 16 lat, a co do Effie i Haymitcha wolę nie wnikać... Kiedy wychodzili Abernathy klepnął niebieskowłosą w tyłek, a ona się uśmiechnęła. Nie burzyła się ni nic. I chyba myśleli, że nie widać, bo pocałowali się na samym środku szklanej ściany. Kiedy Effie nas zobaczyła patrzących na nich jak na zjawę zaczerwieniła się. Cała! Złapała Haymitcha za rękę i uciekła korytarzem. Ja i Johanna z początku popatrzyłyśmy na siebie, a potem wybuchłyśmy głośnym i niepochamowanym śmiechem.
-Johanna? - zapytałam przez śmiech.
-Co? - spojrzała się na mnie kątem oka.
-A... Czemu jestem w szpitalu? - zapytałam.
-Hmmm... lekarz mówił coś, że masz jakieś zaniki pamięci, a twój stan nie jest odpowiedni.
Wywaliłam oczy na wierzch po wysłuchaniu Jo.
-Co? Czemu nikt mi o tym nie powiedział?
-Jak to nie? Dokładnie pamiętam jak Effie jeszcze dziś rozmawiała z tobą na ten temat... - mówiła z lekkim przerażeniem.
Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy to; "Lekarz miał rację!" Zakłopotana chciałam za wszelką cenę wszystko sobie przypomnieć! Ale nie wiedziałam jak! Miałam nagły napad paniki i raz płakałam, a raz się śmiałam. Nie wiedziałam czemu to robię... !
-Katniss! Hej Katniss! To ja ! Johanna, spokojnie wszystko będzie dobrze. - Jo próbowała mnie uspakajać.
Szybko oddychałam i kręciło mi się w głowie. Czułam jak bym miała zaraz zwymiotować! I właśnie w tym momencie na salę wpadł lekarz.
-Panno Mellark! Wszystko dobrze? - lekarz zaniepokojony patrzył na całą sytuację.
-Nie nic się nie stało! - rzuciła opryskliwie czerwonowłosa.
* Rano *
-Hej Katniss! Wszystko w porządku? - zapytał męski głos kiedy tylko choć trochę otworzyłam oczy.
Pomału się rozbudziłam, ale kiedy byłam całkowicie przytomna nie widziałam nikogo obok mnie. Wyskoczyłam z łóżka i gorączkowo zaczęłam szukać mężczyzny. Kiedy pomyślałam, że to tylko mi się wydawało zobaczyłam parę oczu spoglądających na mnie. Parę błękitnych oczu... , którym towarzyszyła blond czupryna. Teraz akurat nie była blond z powodu krwi. Kiedy tylko zobaczyłam Peetę na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Chciałam do niego podbiec, ale bałam się, że to tylko sen, a on zaraz zniknie! Patrzyłam się na niego jeszcze chwilę i nie mogąc powstrzymać emocji zaczęłam płakać. Peeta wychylił się z za kołdry i rozłożył ręce. Wpadłam w jego objęcia, a on ostatkiem sił pocałował mnie w głowę.

Rozdział 3 "Cody Dacourt"

Jego błękitne oczy zabłysły w świetle księżyca. Nie ukrywam bałam się i nie wiedziałam jak to się dalej potoczy. Mina chłopaka wskazywała, że nie jest przyjaźnie nastawiony. Nie widziałam tego, ale czułam, że pomimo iż nie chciałam okazywać strachu w moich oczach było widać go bardzo dokładnie. Czułam jak bym miała zaraz zemdleć...
-Odsuń się od niej! - rozbrzmiał głos chłopaka.
Odruchowo chciałam coś powiedzieć, ale zdusiły mnie łzy. Bezradna opuściłam wycelowany łuk i zsunęłam się po pniu drzewa. Wzrok skierowałam na ziemię, a następnie podwinęłam kolana.
-Nie... nie.. nie płacz! Nie chciałem Cię wystraszyć! Przepraszam! - głos chłopaka złagodniał i był pełen zakłopotania.
Kiedy usłyszałam słowa; "Nie płacz..." wszystkie łzy odpłynęły, a ja spojrzałam na niego wzrokiem "Zginiesz marnie". Teraz to w oczach chłopaka pojawił się strach... Zdezorientowany moim zachowaniem stanął bez ruchu. Był w takiej pozycji, w której na niego spojrzałam. Wyglądał prze komicznie. Jedną nogę miał wyciągniętą, a druga opierała się tylko za palcach. Jego mina była już w ogóle bez cenna. Wszystkie uczucia zamieniły się w śmiech. Głośny i niepochamowany. Chłopak, który stał przede mną nie wiedział jak ma się zachować. Minę miał zdziwioną, a zarazem mi pełną entuzjazmu i uśmiechu.
Śmiałam się dobre 5 min. Kiedy przestałam spojrzałam na chłopaka swoimi błyszczącymi oczami, a on zbliżył się do mnie niepewnym krokiem.
-Nie bój się! Nie ugryzę! - powiedziałam rozweselonym głosem.
-Ja?! Bać się! - chłopak odparł z oburzeniem. - I to takiej dziewczyny?!
-Masz coś do dziewczyn? - mówiłam przez zaciśnięte zęby.
Miałam ochotę się na niego rzucić! Staliśmy tak na przeciw siebie nie całą minutę. Ta niezręczna cisza pełna gotowości do walki została przerwana przez nasz nagły napad śmiechu. Padliśmy na ziemię i zwijaliśmy się ze śmiechu.
Czas mijał nieubłagalnie szybko, a ja zapomniałam całkowicie o ojcu. Pochłonięta rozmową z chłopakiem, która trwała z półtorej godziny. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, a ja nie znałam jego imienia, ani on mojego. Nie zważaliśmy na ten fakt... Od słowa do słowa rozmowa zeszła na temat o Katniss Everdeen. Chłopak pełen pasji opowiadał o mojej mamie, a ja podawałam mu dodatkowe fakty, w których się ze mną kłócił. Bo on przecież wie lepiej. Kiedy po raz pierwszy wypowiedział imię mojej mamy, a następnie chciał zacząć nazwisko odruchowo go poprawiłam.
-Nie Everdeen tylko Mellark! - krzyknęłam oburzona.
-Dobra, dobra! - krzyknął chłopak nie zważając na ten fakt.
Potem zaczęłam omijać to, że zmienia nazwisko mojej matce, a za dziesiątym razem nie wytrzymałam.
-MELLARK!!! - wydarłam się na cały las.
-A ty skąd niby taka pewna? - zapytał chłopak z przekonaniem w głosie.
-Może stąd, że to moja matka! - krzyknęłam mu prosto w twarz.
Po tych słowach chłopak osłupiał.
-Przepraszam, że krzyczałam. - powiedziałam ciszej niż szeptem.
Pomimo tego chłopak dalej stał i gapił się na mnie, bo tego inaczej nazwać nie można. Spoglądał na mnie jak na zjawię. Czułam się strasznie dziwnie, kiedy ktoś się długo wpatrywał w moją osobę. Spokojnym krokiem tak, aby go nie przestraszyć podeszłam do niego, a następnie machnęłam ręką przed oczami. Brunet na raz wybudził się z transu.
-Jesteś córką Katniss Ev... to znaczy Mellark? - pytał zdumiony.
-Tak. - odpowiedziałam tak jak by to było coś oczywistego, bo tak było. - Nazywam się Willow Mellark. - odpowiedziałam pełna dumy, choć nie lubiłam się tym chwalić, bo tak na prawdę to nie było czym.
Chłopak znów tylko się patrzył i nie odzywał.
-Hallo! - krzyknęłam mu prosto do ucha.
-Yyyy...! Cody Dacourt. - wystrzelił z otwartymi wciąż ustami.
-Co Cody Dacourt? - pytałam.
-Tak mam na imię! - wykrzyknął zdenerwowany chłopak.
Kiedy sytuacja się uspokoiła i wszystko sobie wyjaśniliśmy przypomniałam sobie o tacie. Zerwałam się na równe nogi, chciałam już biec ale... Zatrzymał mnie on! Cody!
-Powiedziałem coś nie tak? - pytał opiekuńczym głosem łapiąc mnie przy tym za rękę.
-Nie! - rzuciłam szybko próbując wyrwać się z uścisku. -Wszystko dobrze tylko zapomniałam... - nie dokończyłam, bo wykorzystałam sytuację gdy Cody poluźnił uścisk, aby przesunąć rękę. I wtedy uciekłam nie dokańczając zdania.

Rozdział 2 "Czy ja muszę wszystko zepsuć... ?"

* Oczami Katniss *
Kiedy choć trochę oprzytomniałam zobaczyłam, że znajduję się w szpitalu. Leżałam na łóżku, a dookoła mnie biegali lekarze, którzy prowadzili rozmaite badania. Czterech mężczyzn w białych kitlach stało przy mnie i co kilka sekund sprawdzali stan zdrowia.
-Już się budzi! - krzyknął jeden z lekarzy, a po całej sali rozeszło się echo.
Sala ta była ogromna! Największa w jakiej do tej pory się znalazłam. Pod ścianami stało wiele urządzeń z czego 1/4 była podłączona do mnie. Starałam się usiąść, ale za każdym razem kiedy próbowałam się podnieść lekarz  odpychał moje ciało i kazał leżeć. Najgorsze były te wszystkie maszyny, od których nie jednego głowa bolała. Ograniczały pole ruchu i nie można było się nawet "W dupę podrapać"! Drzwi naraz się otworzyły, a na salę wbiegła Johanna, Annie ale nigdzie nie było... Ucieszyłam się kiedy je zobaczyłam, ale zasmucił mnie fakt, że nigdzie nie ma blondyna. Kiedy tylko zobaczyłam, że ktoś czekał na korytarzu na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który zaraz zniknął.
-Co ciemna maso!? - odezwała się Johanna, która potrafiła na skalę masową przekrzyczeć wszystkie maszyny. - Nie cieszysz się!? - krzycząc to walnęła lekarza, który próbował je wypchnąć.
Jo jak królowa przespacerowała się środkiem sali, a przy tym "Przypadkowo" potrącając kilku lekarzy i dwie pielęgniarki. Zaraz za nią szła Annie zdumiona umiejętnościami ciężarnej Johanny. Chciałam odpowiedzieć na pytanie Jo, ale byłam za słaba, żeby powiedzieć cokolwiek głośniej niż szeptem. Dziewczyny szybkim krokiem podeszły do łóżka na, którym leżałam. Palcem nakazałam Johannie, że ma się do mnie schylić, ale uniemożliwiały jej to trzy małe Masoniątka, które wszędzie musiała ze sobą nosić jeszcze przez dwa miesiące. Annie szturchnęła Jo w ramię po czym posłała opiekuńcze spojrzenie. Przyszła mamusia odsunęła się od mojego łóżka i zajęła się odganianiem lekarzy próbujących je wygonić. Na miejsce Jo stanęła rudowłosa dziewczyna.
- Jak się czujesz? - pytała nad opiekuńczo.
- Dobrze. - wyszeptałam. Chciałam się uśmiechnąć, ale nie odzyskałam w pełni władzy nad mięśniami po narkozie, więc wyszło coś pomiędzy grymasem, a uśmiechem.
Pomimo dziwnej miny na mojej twarzy Annie domyśliła się, że był to "uśmiech" a'la Katniss i z tym samym entuzjazmem odwzajemniła go.
- Gdzie Peeta? - wypowiedziałam te słowa jak bym była na haju. Kiedy wypowiadałam ostatni wyraz mój głos przycichł, a do oczu napłynęły mi łzy.
Jedna łza, druga i trzecia spłynęły mi po policzkach, a zaraz po nich cały wodospad. Annie przytuliła mnie czule, ale nic nie mówiła.
-Wiesz... - jej głos się łamał. - Peeta zniknął. - uśmiech, który towarzyszył jej jeszcze przed sekundą zamienił się w jego odwrotność. Rudowłosa starała się nie rozpłakać, aby dodać mi otuch lecz nie do końca jej to wyszło.
- Jak... ? Gdzie... ? To przecież nie możliwe! Prawda... ? - coraz głośniej zawalałam Annie pytaniami.
- Biegł za Willow i... - Annie starała się uspokoić i nie wybuchnąć głośniejszym płaczem. - Nie wyrobił się na zakręcie i... - dziewczyna ucichła. - Rozbił głowę o róg budynku, ale nic go nie zatrzymało. Otrząsnął się i pobiegł dalej. Robił to dla Ciebie! Dla Ciebie Katniss... ! - dziewczyna mówiąc to złapała mnie za ramiona i potrząsała nimi. - Wbiegł chwiejnym krokiem do lasu i ślad po nim zaginął. Wszyscy go szukaliśmy. Ja, Johanna, Christopher, Haymitch, a nawet ciężarna Effie. Alex też poszedł z nami. Miejmy nadzieję, że się znajdzie. - zakończyła rudowłosa.
Czułam jak mój cały świat się rozpada. Wszystko i wszystkich, których kochałam tracę. Zebrałam się w sobie i przysięgłam, że nie dopuszczę, abym straciła jeszcze kogoś! Mama i Prim to już za dużo! Wszyscy przyjaciele, znajomi... . Zginęli podczas bombardowania 12! Mam tylko ich! Moją rodzinę! Dziwną, pokręconą i nie do końca normalną, ale rodzinę jednak rodzinę!
* Oczami Willow *
Całą noc spędziłam na drzewie rozmyślając o rodzinie. Najbardziej dręczyła mnie myśl, że gdzieś tu jest tata. Wiem, że coś mu się stało, bo kiedy uciekałam na policzek spadła mi kropla krwi. Wtarabanił się za mną do lasu. Słyszałam trzaski gałęzi i głuche stękanie. Chciałam się zatrzymać i mu pomóc, ale wiedziałam, że jeśli to zrobię zabierze mnie do domu. Sumienie nie dawało mi zasnąć. Chciałam do niego iść, ale nie wiedziałam gdzie jest. Zdecydowałam się go odszukać! Zeskoczyłam z drzewa i poszłam drogą, którą uciekałam. Kiedy naszła mnie myśl, że i tak go nie znajdę i zachciało mi się płakać odnalazłam ślady krwi. Trop zaprowadził mnie do krzaka przy, którym ślady się urywały. Zadowolona zbliżyłam się do rośliny. Kiedy chciałam odchylić gałęzie ogarnął mnie strach. Nie wiedziałam w jakim stanie jest ojciec. Zebrałam się w sobie, bo wiedziałam że jestem jedyną osobą, która może mu pomóc. Szybkim ruchem odchyliłam krzaki, a moim oczom ukazała się zabita sarna. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, a z drugiej zestresowałam się, bo nie wiedziałam gdzie on jest i co z nim. Kiedy tak stalam, a do moich oczu napływały łzy przy głowie przeleciała mi strzała. Odruchowo wycelowałam łukiem na drzewo. Cała się trzęsłam. Nogi miałam jak z waty, choć wiedziałam, że nic mi RACZEJ nie grozi. W tym momencie coś ruszyło się pomiędzy gałęziami. Moim oczom ukazał się młody chłopak o ciemnych włosach z mało widocznymi przejaśnieniami.